Overlord 1-3 – recenzja zbiorowa

Gdy chciałem zabrać się za czytanie Overlorda, szczęśliwie okazało się, że w polskiej dystrybucji są dostępne wszystkie tomy, które anime zaadaptowało (nie licząc IV, ale fragmenty na jej podstawie stanowią bardziej zachętę do sięgnięcia po LN, więc go nie liczę). Dlatego postanowiłem zrobić recenzję zbiorową oraz ocenić wierność adaptacji (wierna adaptacja – oksymoron).
Inny front uwięzienia w świecie gry
Overlord jest moją pierwszą stycznością z drugim obozem pisarzy, którzy zajmują się tworzeniem historii o ludziach zamkniętych w świecie gry. Pierwszy obóz pozostawia wiele mechanik nielogicznych z punktu świata przedstawionego (typu aktywacja mocy zamiast ataku czy dostęp do paska zdrowia), drugi obóz stara się unikać takich mechanik, wciąż pozostając przystępnym dla graczy MMO.
Historia rozpoczyna się na kilka godzin przed zamknięciem serwerów gry Yggdrasil (VRMMORPG, tutaj nazywany DMMORPG), w której nasz główny bohater Momonga spędził mnóstwo czasu ze swoimi towarzyszami z gildii Ainz Ool Gown oraz wydał mnóstwo pieniędzy na m.in. loterie. Podziwia tworzone przez jego internetowych znajomych podziemia oraz budowle Wielkiego Grobowca Nazarick. Wspomina najlepsze czasy niczym dziadek na łożu śmierci. Jako przywódca Ainz Ool Gown żałował, że nikt inny nie będzie mu towarzyszyć w ostatnich chwilach. Podziwia wykreowane przez członków NPC-e, których celem istnienia było służenie swoim stwórcom oraz ochrona Grobowca. W końcu powolnym krokiem dociera do sali tronowej, gdzie siada na tronie i czeka na wybicie godziny, w której zostaną zamknięte serwery, a Momonga się wyloguje z gry. Mija godzina zero, ale nic się nie dzieje. Z początku podejrzenia padają na problemy adminów z serwerem, jednak bohater odkrywa, że nie ma dostępu do graficznego interfejsu – tak standardowego elementu gry. Niedowierzanie przybiera na sile, gdy NPC-e – ciche i słuchające tylko prostych rozkazów – nagle zaczęły normalnie mówić, w dodatku ruszając ustami. To oznacza, że złamały zasady mechaniki gry oraz przestarzałego silnika, w którym nie zaimplementowano teselacji, czyli postacie miały cały czas kamienny wyraz twarzy. Bycie nieumarłym w połączeniu ze zdobytymi umiejętnościami pasywnymi zmusza go do opanowania emocji. Podejmuje działania mające na celu dowiedzenie się, co się stało, gdzie się znalazł oraz czy grozi mu niebezpieczeństwo. Odkrywa, że na powierzchni nie ma już bagien otaczających wejście do Nazarick, ale są za to trawiaste równiny. Momonga zrozumiał, że nie jest w świecie gry, tylko został przeniesiony do całkowicie obcej krainy.
Ten sam gatunek, inne podejście
Jest to kolejna ciekawa wariacja przygód w alternatywnym świecie. Tutaj główny bohater nie zna tak naprawdę nikogo, jedynymi jego towarzyszami są sługi. Nie ma pojęcia, czy ktoś utknął wraz z nim w tym świecie. Stawia sobie za cel odszukanie innych graczy. Jak chce to zrobić? Rozpowszechniając na cały świat nazwę Ainz Ool Gown – najbardziej znaną gildię nieumarłych. Momonga wie, że musi za wszelką cenę być ostrożny, aby nie przyciągnąć niepotrzebnej uwagi. Być może są tutaj osoby potężniejsze niż on sam, który odziedziczył wymaksowaną postać. Dlatego w pierwszym tomie mamy pokaz siły i odkrywanie świata, a w kolejnych historię wykorzystującą elementy znane z wielu japońskich historii fantasy – Momonga wyrusza do jednego z lokali Poszukiwaczy Przygód, by wykonywać misje i zyskiwać wpływy, które pozwolą mu na zebranie nowych informacji. Niestety przez jedną, wydawałoby się, błahą decyzję historia nabiera tempa i przybiera nieoczekiwane oblicze w II i III tomie.
Znajdują się tutaj też elementy ecchi, lecz główny bohater to nieumarły – nie czuje popędu seksualnego, więc uczucia dwóch żeńskich sług nie mogą zostać odwzajemnione. Dlatego romans tutaj odpada, póki Momondze nie uda się przybrać heteromorficznej postaci i zablokować tymczasowo pewne pasywne skille.
Wiele osób zwracało uwagę, że powieść jest brutalna – częściowo. Padają tutaj czasami naturalistyczne obrazy ofiar. Zdecydowanie nie jest to powieść dla młodszych.
Przykład? Demiurg chwalił się, że na 3 złapanych magach wykonał eksperyment. Mieli między sobą zdecydować, kto odetnie rękę, komu się ją odetnie i kto ją zje. Chciał w ten sposób zbadać, jak ludzka natura sobie poradzi z tak drastyczną sytuacją.
Na uwagę zasługują ilustracje. Są naprawdę niesamowite – aż chciałoby się mieć pierwszą okładkę jako obraz powieszony na ścianie. Jedynie nie wyszły im rysunki ludzi w dalszym planie – niby są przerażone, ale mnie lekko śmieszą ich karykaturalne wyrazy twarzy.
Ilustracje wewnątrz książki prezentują ten sam styl, co okładki, jednak nie mają takiego samego rozmachu w ilości detali.
Ilustracja z drugiego tomu.
Jak Kotori sobie poradziło?
O dziwo całkiem nieźle. Mam już za sobą LN nie tylko od Kotori czy Studia JG, ale i Waneko oraz Galerii Książki.
Po przeczytaniu Overlorda moja opinia dotycząca wydawnictwa uległa zmianie. Gdy przeczytałem pierwszy tom Sword Art Online, lekko się zawiodłem – były problemy w każdym aspekcie, lecz i tak najgorszy był sposób przedstawienia historii, dlatego mogłem zapamiętać tę książkę gorzej niż było w rzeczywistości. Tłumaczenie, poprawność językowa i DTP prezentują dużo wyższy poziom niż najnowsze dzieła Studia JG i Waneko. Na jeden tom przypada średnio kilkanaście literówek i problemów z przecinkami. Style są mieszane w granicach rozsądku, nie ujrzałem żadnych problemów z formatowaniem.
Największym minusem jest wykonanie książki. Od drugiej części wydanie zalicza downgrade. We wszystkich tomach użyto papieru drzewnego o standardowej gramaturze. W pierwszym tomie przy ilustracjach zastosowano papier powlekany – to jest dla mnie duży plus. Już chciałem pochwalić za to, ale od drugiego tomu z tego pomysłu zrezygnowano i stosuje się papier drzewny. Można to potraktować jako pewien chwyt marketingowy – zwykle po kolejnych tomach oczekujemy tego samego wykonania, a dostajemy za tę samą cenę gorzej wykonany produkt.
I okładka – nie zastosowano żadnego zabezpieczenia, dlatego lepiej unikać pozostawiania ich na słońcu, bo kolory mogą wyblaknąć (II tom był zawinięty w folię bąbelkową, I i III tom nie. Zgadnijcie, które tomy mają po tygodniu zżółknięte okładki).
Anime – jak zignorować połowę informacji,
nie pomijając żadnych wydarzeń
Adaptacja Overlorda jest nierówna. Z pierwszej części pominięto około 35% informacji, podczas gdy z drugiej i trzeciej 55%. Na pierwszy tom poświęcono 5 odcinków, na pozostałe po 4. Adaptacja pierwszego tomu została wykonana poprawnie – pominięto rzeczy, które nie wprowadzają dziur w logice, z jednym dużym wyjątkiem – odpuszczono całkowicie element artefaktów Stronoffa. Bez nich wydawało się, że skoro Stronoff jest tak znamienitym rycerzem, a miał problemy w walce z magami, to po tym świecie chodzą sami słabeusze w porównaniu do Momongi. Krótka informacja dot. artefaktów zmienia całkowicie obraz i dopiero wtedy zaczynamy rozumieć, dlaczego jest tak znanym rycerzem.
Jednak w II, a zwłaszcza III tomie pominięto informacje, przez które część wydarzeń wygląda absurdalnie, niektóre ciekawsze postacie oraz retrospekcje pominięto, zastosowano wiele skrótów w dialogach i akcji.
W książkach mamy więcej wszystkiego, więc jeśli któryś element się nie spodobał, to tego będziesz mieć tutaj jeszcze więcej. A jeżeli anime w całości się spodobało, to jest duża szansa, że powieść spodoba ci się jeszcze bardziej, a przy okazji niejasności zostaną rozwiane. I jeszcze jedna różnica – w anime główny bohater jest bardziej roztrzepany niż w powieści.
Podsumowanie
Mamy do czynienia z bardzo dobrą powieścią fantasy (jak na standardy młodzieżowe). Część osób odpycha napuszony główny bohater. W pewnym sensie można jego opinie traktować jako przechwałki, ale oddaje nam to lepszy obraz, jak znana była jego gildia w świecie gry. Nie poczułem, by cokolwiek mnie w tych trzech tomach mogło zirytować. Powieść prowadzi nas dość spokojnie – główny bohater nie wykorzystuje swojej potęgi, by siać zniszczenie. Ogranicza swoje umiejętności, by się nie wyróżniać i zdobywa informacje w tradycyjny sposób oraz przy pomocy wyuczonych skilli. Walki nie zostały potraktowane po macoszemu – każde zamachnięcie ma swój krótki opis. Dialogi są sensownie ułożone.
Ilość rzuconych zaklęć podczas jednej walki potrafi sięgnąć ponad połowy strony, więc czujcie się ostrzeżeni, że tutaj nie chodzi się na skróty w przedstawianiu historii. Wszystkie tomy przeczytałem z równym zainteresowaniem. Od II tomu w każdej części jest jakiś duży zwrot akcji, który zmienia postrzeganie świata.
Ilustracje są bardzo dobre, na pewno się wyróżniają na tle innych powieści trzymających się pewnych zasad podczas rysowania. Czujemy, że patrzymy na malowane ludzką ręką obrazy, a nie obrazki rysowane na komputerze. Przydałoby się jednak coś ciekawszego narysować, bo w porównaniu z okładkami część ilustracji blednie w ilości detali.
Tłumaczenie też zasługuje na pochwałę. Bardzo mała ilość błędów, brak problemów z formatowaniem, style odpowiednio dobrane. Czuć doświadczenie, jakie Kotori zdobyło na przestrzeni ostatnich lat.
Lecz nadal są problemy z decyzją dot. wykonania książki. Mogliby się zdecydować od początku, jakich materiałów będą używać w swoich wydaniach.
Okładka standardowa – miękka ze skrzydełkami. Ciekawe, kiedy doczekamy się w Polsce limitowanych edycji light novel na wzór amerykańskich wydawnictw, bo chciałbym mieć lepiej wykonanego polskiego Overlorda na półce.
Jeżeli lubisz w LN motywy fantasy, nie jesteś cięty na przechwałki, lubisz jednocześnie dialogi i szczegółowe walki, nie przeszkadza ci od czasu do czasu jakiś naturalistyczny opis, to ta seria jest dla ciebie.
Treść: 5-
Grafika: 5+
Opakowanie: 4+
Tłumaczenie: 5-
Overlord 1-3
Kugane Maruyama, so-bin
Ogólny werdykt:
5-
Bardzo dobry z minusem
Data wydania:
17 października 2016,
27 stycznia 2017,
27 marca 2017
Tłumaczenie: Anna Piechowiak
Wydawnictwo: Kotori
Liczba stron: 312, 306, 325
ISBN: 978-83-63650-93-3, 978-83-65722-01-0,
978-83-65722-11-9
Cena detaliczna: 29,99 zł